Jestesmy na miejscu, w Leh! Tzn w miejscu docelowym i punkcie wypadowym jednoczesnie. Odpoczywamy, zbieramy sily i planujemy jeszcze kilka wypadow po okolicy, ale o tym pozniej.
Ponizej wrzucamy to, co udalo nam sie sklecic w miare na biezaco z ubieglego tygodnia.
03.07.2013 Manali - Marchi
Z Manali wyruszyliœmy w kierunku naszej drugiej przeleczy Rothang La na 3980m. n.p.m.. Prawie 2 tysiace metrów podjazdu rozlozylismy sobie na 2 dni, zatrzymujac sie w Marchi, które jest niczym innym jak kilkoma namiotami rozlozonymi na zboczu góry, w którcych spia robotnicy, pracujacy w ciagu dnia przy naprawach drogi.
Jedynym legalnym miejscem gdzie mozna sie zatrzymac na nocleg jest ogrodzony rzadowy "hotel" z 2 pokojami goscinnymi.
Stargowalismy zupelnie niedorzeczna cene 2 tysiace rupii do 800 - która tez jest dla nas zupelnie za wysoka, niemniej jednak obiekt rzadowy ma monopol w tym miejscu i za bardzo nie mielismy wyboru.
10 kilometrów za Manali w miejscowosci Palchan przywlaszczyl nas sobie pies. A wlasciwie bezowa suczka, która nie dosc, ze towarzyszyla nam az do koñca wsi to potem postanowila pójsc z nami dalej i tak towarzyszyla nam przez 2 dni i kolejne prawie 45 kilometrów, az do przeleczy Rothang!
dystans: 35 km
czas jazdy - 4h30min
04.07.2013 Marchi - Rothang La - Keylong
Sam podjazd na przelecz okazal sie duzo latwiejszy niz na Jalori La, dlugi, lagodny, z serpentynami po dobrym asfalcie. Potem kilka kilometrów osuwisk, robót drogowych i znów gladko do przeleczy.
A tam, istny cyrk! Mimo 25 stopni, Hindusi poubierani w narciarskie kobinezony, korzuchy i kurtki puchowe bawia sie jak dzieci na niewielkim placie brudnego, starego sniegu.
Zjezdzaja na nartach, na pupach, na wielkiej detce, znalazlo sie nawet miejsce na dwa skutery sniezne i sanie, mozna sie przejechac po sniegu na osolku lub na jaku - a wszystko to skupione na 200 metrach sniegu.
Prawdopodobnie wiekszosc z nich, pochodzaca z poludnia kraju nigdy nie widziala sniegu, wiec nic dziwnego, ze tak sie nim ekscytuja, niemniej wyglada to przezabawnie.
Z przeleczy rozposciera sie przepiekny widok, w prawo w kierunku doliny Spiti, a w lewo na rejon Lahul. Horyzont zamykaja osniezone szczyty w lodowcami, a my skaczemy z radosci, ze juz wreszcie prawdziwe góry.
Po drugiej stronie przeleczy widac coraz wiecej ludzi o tybetañskich rysach twarzy, pojawiaja sie czorteny i buddyjskie choragiewki modlitewne.
Dolina Lahul mimo surowszego klimatu jest bardzo dobrze zagospodarowana, wzdluz rzeki ciagna sie zielone poletka uprawne. Dolina otoczona jest przepieknymi szczytami, z poteznych kotlów spadaja wysokie wodospady.
Dojezdzamy do Keylong, stolicy Lahul, kiedy sloñce juz zaczyna zachodzic, to byl nasz najdluzszy dzieñ jak dotad, przejechalismy 82 kilometry, a organizm zaczyna sie przyzwyczajac do codziennych obciazeñ.
Nocleg znalezlismy w jednym z pierwszych gest housów w Keylong. Za 400 rupii dostalismy potwornie zakurzony, ale na tyle duzy, ze swobodnie wprowadzilismy rowery, a nawet umylismy nasze biedne zapylone rumaki pod prysznicem. Na kolacje zamówilismy pyszne veg chowmein. Niestety nie byly do koñca veg bo w mojej porcji znazlem maly bonusik w postaci wielkiego na 3 cm, tlustego komara, oraz uzywana zapalke. Ani sie tym razem upieklo i nic ciekawego na talerzu nie znalazla :)
dystans: 82 km
czas jazdy: 7h22min
05.07.2013 Keylong - Patseo
Za Keylong krajobraz powoli zaczyna sie zmieniac w bardziej pustynny. Postanowilismy pojechac do Patseo z uwagi na wieksza wysokosc (3700 m n.p.m.) zeby zwiekszyc ekeftywnosc aklimatyzacji, a poza tym dowiedzielismy sie, ze mozna sie tam spodziewac guest house'u. Patseo okazalo sie mala osada robotnikiów drogowych BRO (Border Road Organisation), z meteorologiczna jednostka wojskowa, oraz z malym domkiem, rzadkowym obiektem turystycznym z dwoma wyjatkowo obrzydliwymi pokojami w absurdalnej cenie 500 rupii (bez lazienki i toalety). Rozbilismy wiec namiot za 100 rupii. Naszego spokojnego snu strzeglo dziesiec sympatycznych psów.
dystans: 48 km
czas jazdy: 5h
06.07.2013 Patseo - Sarchu czyli rowerem na Mont Blanc :)
To byl nasz najtrudniejszy dzieñ. Wysokosc zrobila swoje i gramolenie sie na przelecz Baralacha La ciagnelo sie w nieskoñczonosc.(4890 m n.p.m.). Zrobilismy mala przerwe w podjezdzie w Zing Zing Bar. Na zadnej z naszych map miejsce to nie bylo poprawnie zaznaczone. W rzeczywistosci daby prowadzone przez Ladakhijczyków z bardzo przytulnymi miejscami do spania znajduja sie na wysokosci 4300 m n.p.m. Kusilo nas zeby zostac tam na noc, lecz w koñcu zdecydowalismy sie pociagnac dalej. Ciezko sapiac wyjechalismy w koñcu na przelecz, która do wybitnych nie nalezy. Gdyby nie to, ze zaczelo sie robic lekko w dól to bysmy prawdopodobnie jej nie zauwazyli. Prawie 4900 m. n.p.m., a my tu rowerkiem w sandalkach :) Szybkie 30 kilometrów zjazdu do Sarchu, na które liczylismy okazalo sie nie takie szybkie. Kilka przepraw przez lodowate potoki, kamienista i zniszczona droga skutecznie nas spowolnily. Zmeczenie przycmiewalo przepiekne widoki, które mijalismy. Od okolo 8 kilometrów przed Sarchu zaczyna sie seria drogich Adventure Camps (podobno 1500 rupii za samo miejsce w namiocie), które minelismy aby tuz przed zmrokiem dotrzec na miejsce.
Osada rozdzielona jest wojskowym posterunkiem, na którym trzeba sie zameldowac. Mielismy tak dosc tego dnia, ze chcielismy juz tylko isc spac, wiec zostawilismy formalnosci na nastepny dzieñ. Tym bardziej, ze hinduski zolnierz na posterunku zapewnial nas, ze najlepsza daaba i jedyne miejsce do spania znajduje sie wlasnie przed posterunkiem. Rozbilismy wiec namiot tuz kolo daaby i tyle nas widzieli.
dystans 60 km
czas jazdy: 6h40min
07.07.2013 Sarchu - Gaata loops
Nastepnego ranka okazalo sie, ze nasze pole namiotowe to jedna wielka toaleta. Po spozyciu pysznego posilku w daabie nie ma wszak potrzeby zbyt daleko sie oddalac aby oddac sie przyziemnym czynnosciom, wystarczy pare metrów. Szybko ucieklismy na druga strone posterunku i co sie okazalo?? Kilka bardzo przyjemnych i czystych knajpek prowadzonych przez uprzejmych Ladakhijczyków (?) czekalo na nas spokojnie. Wiekszosc oferowala dosc przytyulne pokoje w cenie 500 rupii za noc (za dwojke). Mielismy ochote wrócic na posterunek i porzadnie ochrzanic zolnierza za oklamanie nas.
Wymeczeni poprzednim dniem postanowilismy sie dzis nie przemeczac, a nastawic na podziwianie ksiezycowych krajobrazów. Przejechalismy w tempie spacerowym 21 kilometrów robiac mnóstwo zjec i rozbilismy obóz na przyjemnej polance obok pasacych sie koni i ich opiekunów.
dystans: 21h
czas jazdy: ???
08.07.2013 Gata loops - Pang
To byl zdecydowanie najbardziej wyczerpujacy dzien jazdy, z dwoma przeleczami po drodze. Prawdziwa próba charakteru. Gata loops to 21 serpentyn, które wyprowadzaja w strone przeleczy Nakee La (4910 m n.p.m.) Potem jeszcze okolo 10 km wzgednie lagodnego podjazdu z dobra nawierzchnia i przelecz jest nasza!
Konczac walke z serpentynami spostrzeglismy ponizej nas zblizajace sie sylwetki rowerzystów. Szybko nas dogonili i powitali slowami "czyzby rodacy?". Pierwsi spotkani rowerzysci i od razu Polacy! Zrobilo nam sie bardzo milo. Okazalo sie, ze to najlepsi zawodnicy z kilkuosobowej grupy z Krakowa, Zbyszek i Kosma.
Ale nie koniec na tym, nastepnie czekal nas zjazd okolo 300m na siodelko, gdzie w namiocie prowadzonym przez Ladakhijczyków mozna sie posilic np. tybetanska herbata z maslem i odpoczac przed podjazdem na kolejna rekordowa przelecz trasy - Lachulung La (5100 m n.p.m.). Na tej wysokosci róznica temperatur miedzy sloncem i cieniem jest ogromna i podczas podjazdu w sloncu jest bardzo goraco, a gdy tylko sie wjedzie w cien robi sie lodowato zimno. Wrazenie zimna poteguje wiatr i dlatego po szybkim zdjeciu ucieklismy natychmiast z przeleczy na druga strone. Zjazd byl kamienisty i wymagal ciaglej koncentracji az do samego Pang (20 km). Zalowalismy, ze tak pozno jechalismy tamtedy poniewaz droga prowadzi fantastycznymi glebokimi kanionami, bogatymi w róznorodne formy skalne - miód na serce geologa :)
Do Pang dojechalismy strasznie wymieci prawie o zmroku i od razu dolaczylismy do Kosmy i Zbyszka w jednym z namiotów. Milo bylo pogawedzic w rodzinnej mowie.
dystans: 54 km
czas jazdy: ???
09.07.2013 Pang - Debring
Z Pang kilka serpentyn wyprowadza 200 metrów w góre na plaskowyz Moore. Rewelacyjny, nowiutki asfalt, lekki spadek i wiatr w plecy, prowadzi przez nieogarniete przestrzenie, gdzie lagodne pieciotysieczne wzgórza mienily sie kolorami cynamonu, czekolady i zgaszonej czerwieni. Niewiarygodnie wyraziste niebo dopelnialo tego niesamowitego krajobrazu. Zatrzymalismy sie na moment zacheceni przyjaznymi pozdrowieniami pasterzy strzygacych owce "Djule djule". Nawet nie zauwazylismy kiedy spontanicznie zaproszeni znalezlismy sie w jednym z namiotów popijajac pyszna maslana herbatke. Kilka kilometrów dalej asfalt sie skonczyl, a wiatr zmienil kierunek. Przejezdzajace samochody wzbijaly w powietrze tumany pylu, który osiadal na naszych ubraniach, rowerach, sakwach i sprawial, ze wszystko przyjmowalo szaro-zólty kolor. Kiedy do tego dopadla nas mala burza piaskowa z radoscia zauwazylismy kilka goscinnych namiotów - Debring. W tak pieknych okolicznosciach przyrody postanowilismy polenic sie tutaj do jutra.
Od Keylong nie ma zasiegu sieci komórkowej. Ten stan wywoluje poczucie wewnetrznego spokokju, nieskrepowanego poczuciem czasu, a piszac te slowa nie mamy pojecia jaki jest dzien tygodnia i to jest przyjemne :)
dystans: 47 km
czas jazdy: 3h 53min
10.07.2013 Debring - Latho
Z Debring czekala nas ostatnia, kulminacyjna przelecz drogi do Ladakhu - Tanglang La (5330 m n.p.m.). Zmudna i kamienista droga ciagnie sie w nieskonczonosc (20 km :), tym bardziej, ze przelecz jest widoczna prawie od samego Debring. Co pare kilometrów spotykamy grupki hinduskich robotników drogowych. Patrzac na tempo ich pracy mamy watpliwosci czy i kiedy asfaltem dojedzie sie na sama przelecz.
Mimo aklimatyzacji sporo nas kosztowal ten podjazd i tym milej odbieralismy wyrazy sympatii i doping mijanych motocyklistów i kierowców. Nasze wrazenia z przeleczy to uczucie przenikliwego zimna (13 stopni i silny wiatr), ulga ¿e to ju¿ ostatnia prze³êcz i w koñcu du¿e wzruszenie i satysfakcja.
Teraz czekal nas jeszcze dlugi zjazd w malownicza doline, w której zaczely pojawiac sie coraz liczniejsze osady, zielone poletka, czorteny (stupy) i buddyjskie klasztory.
W jednej z osad zatrzymaliœmy sie w milym home-stayu za 300 rp.
dystans: 46 km
czas jazdy: 5h 20min
11.07.2013 Latho - Leh
Wypoczeci wczesnym rankiem ruszylismy w kierunku Leh, mielismy do pokonania 25 kilometrów zjazdu niesamowicie wyrzezbiona dolina do Upshi w dolinie Indusu, skad z biegiem rzeki mijajac piekne buddyjskie klasztory dotarlismy do Leh - stolicy "Krainy Wysokich Przelêczy".
Pierwsze wrazenie nie bylo zbyt pozytywne (drugie zreszta tez) gdy w upale i niewyobrazalnym smrodzie spalin szukalismy hoteliku. Jak to zwykle bywa zdecydowal przypadek i znalezlismy sie w milym, rodzinnym guest-housie okolo 10 min od centralnej ulicy miasteczka.
Dawno nie widzielismy tylu "bialych"!
dystans: 74 km
czas jazdy: ???