sobota, 27 lipca 2013

Leh - Alchi - Lamayuru

Przyszedl czas aby opuscic Leh, do którego juz troche sie przyzwyczailismy i czulismy siê jak w domu. Pokonalismy 68 kilometrów w duzej czesci pod górê, pod wiatr lub pod górê i pod wiatr jednoczesnie (który jak wiadomo jest najwiekszym wrogiem rowerzysty). Momentami nawet w dól pedalowalismy na przelozeniu 1:1! Jadac przez maly plaskowyz dopadla nas krotka, ale gwaltowna burza piaskowa. Wiatr przewrocil nam rowery, a niesiony nim piasek wbijal sie w skore jak tysiac malenkich szpilek. Padlismy wiec na ziemie i schowani za sakwami przeczekalismy najgorsze. 

Alchi przywitalo nas kilkoma drogimi hotelami i malutkim wyborem guest housów w rozsadnych cenach. Ostatecznie znalezlismy przyjemne miejsce za 400 rupii. Alchi znane jest z niewielkiego kompleksu swiatyn, w ktorych znajduja sie przepiekne freski uznawane za najcenniejsze w calym Ladakhu. Niestety w swiatyniach nie wolno robic zdjec, a mnisi tego dobrze pinuja. 
Z Alchi cofnelismy sie kilkanascie kilometrow zeby zobaczyc klasztor w Likir i kiedy tam dotarlismy od razu pozalowalismy, ze to nie tam zostalismy na noc. Przytulna zielona oaza, ukoronowana malowniczym klasztorem i do tego noclegi za 350 rupii za pokoj z wyzywieniem. Zdecydowanie polecamy zatrzymac sie w Likir, a nie w Alchi!

Dalej na zachod popedzilismy dolina Indusu, az do Khalsi gdzie glowna droga rostaje sie z potezna rzeka. Glebokimi kenionami, ze skalami czasem groznie zwisajacymi nad glowa, wspielismy sie do Lamayuru. Kolejny klasztor na naszej drodze polozony jest w ksiezycowym krajobrazie. Erozja przyczynila sie do powstania wielu fantastycznych form co nadaje lokalizacji szczegolny wymiar. Miasteczko jest dosc turystyczne i w co drugim domu mozna sie zatrzymac, ale mimo to zachowuje bardzo przyjemna atmosfere. Postanowilismy zostac tu na dwie noce i pokrecic sie po okolicy.


Wyświetl większą mapę






Mama? :)
Likir


Likir

Likir
Lamayuru


wtorek, 23 lipca 2013

Dolina Nubry

Doline Indusu, w ktorej lezy Leh, od polnocy ogranicza pasmo Ladakh z najwyzszymi szczytami siegajacymi 6000 m n.p.m. Przekraczajac to pasmo przez najwyzsza przejezdna przelecz swiata Khardung-La (5360 m n.p.m.) znalezlismy sie w troche innym swiecie. Pierwszy nocleg po drugiej stronie przeleczy znalezlismy w zlokalizowanej w fantastycznej scenerii wiosce Khardung (4000 m n.p.m.). Soczysta zielen poletek ostro odcinala sie od krajobrazu pelnego glebokich kanionow i kolorowych wulkanicznych skal. Ta niewielka osada posiada zaskakujaco duzo mozliwosci noclegowych, z ktorych my oczywiscie wybralismy najlepsza, u przemilem skromnej rodziny (pierwszy bar po lewej stronie). Jako posiadacz jedynej pompki rowerowej w promieniu 100km przysporzylem lokalnym dzieciakom duzo frajdy pompujac wszystkie oklaple rowery we wsi. 

20 kilometrow i 500 metrow nizej otwiera sie potezna dolina rzeki Shayok - Nubra. Szeroka rzeka w kolorze kawy z mlekiem kluczy po niesamowicie rozleglym dnie doliny. Klimat jest goracy i pustynny a hutaganowe wiatry nie sa tu rzadkoscia. Zatrzymalismy sie w najwiekszej miejscowosci doliny, Diskit, nad ktorym kroluje piekna, 32-metrowa statua Buddy oraz cudowna Gompa. Jeszcze w zadnym klasztorze nie czulismy sie tak milo i serdecznie przyjeci jak tu. Pyszna herbata z tsampa (prazona maka jeczmienna) podana z usmiechem podczas porannej puji calkowicie nas rozpiescila. Siedzac tak w cieplych promieniach wschodzacego slonca, wpadajacych przez okno swiatyni, wsluchujac sie w modlitwy mnichow i pobrzekiwanie muchy nad glowa mozna bylo sobie wyobrazic, ze to codziennosc i zaraz wszyscy rozejdziemy sie do swych klasztornych zajec :)

Kilka kilometrow za Diskit znajduje sie pole wydm, po ktorych turysci kaza wozic sie dwugarbnym wielbladom baktryjskim. Zwierzeta te, niektore imponujacych rozmiarow, sa potomkami wielbladow, ktore wraz z karawanami przemierzaly niegdys szlak handlowy z Ladakhu i Nubry przez znajdujace sie na polnoc pasmo Karakorum, do Tybetu.

Na nocleg w Diskit znow trafilismy pod serdeczny dach. Rozsadne ceny i bardzo przyjemna atmosfera to polozony tuz pod klasztorem guest house Karyok. Dodatkowo gospodarz Tashi jest dobrym kucharzem i mielismy okazje skosztowac dwoch ladakhijskich dan, thukpy (gesta zupa warzywna z dodatkiem makaronu) i skiu (domowe kluski z warzywami). A, i najwazniejsze! Wreszcier udalo nam sie skosztowac slawnego, niedostepnego w sklepach napoju. Chang to slaby alkohol o metnej, bialej barwie wytwarzany z maki, przypominajacy w smaku polaczenie lekkiego piwa z bialym winem. Jest to napoj domowej produkcji i odgrywa duza role w zyciu spolecznym i rytualach. Mimo, ze smak nie zachwyca to wypilismy caly litr i bylismy bardzo szczesliwi :)

Szczesliwym zbiegiem okolicznosci zalapalismy sie na organizowany w dolinie Nubry Zendurance Run :) Z kilku dystansow (5, 21, 42 i 100km) wybralismy najkrotszy i przebieglismy 5 kilometrow w sandalach, laczac przyjemne z pozytecznym poniewaz wpisowe stanowilo dotacje dla miejscowej szkoly.

W drodze powrotnej udalo nam sie pokonac przelecz Khardung La o wlasnych kolach z czego jestesmy bardzo dumni tym bardziej, ze pod koniec padal snieg :) W nagrode czekal nas wspanialy 40 kilometrowy zjazd do samego slonecznego Leh.

Jutro opuszczamy wygodne gniazdko i udajemy sie na zachod. Przed nami dalszy ciag doliny Indusu z pieknymi klasztorami i odlegla kraina Zanskaru :)


Wyświetl większą mapę

Widok z przeleczy Khardung La na polnoc. Na horyzoncie Karakorum!




Nasz sloneczny pokoik w Khardung.

Pol minuty po zrobieniu tego zdjecia przejezdzajacy samochod z impetem wykorbil do rowu :)





32 metrowa statua Buddy w dolinie Nubry.

Zjazd z klasztoru w Diskit.



Nasze trofea :za zajecie 3go i 4go miejsca :)


Ponowny nocleg w Khardung.

Khardung La - nasza ostatnia pieciotysieczna przelecz!


wtorek, 16 lipca 2013

Leh - Sanktuarium bezradnych osiolków

Leh to niewielkie miasto z kilkoma gwarnymi ulicami pelnymi agencji trekkingowych, kafejek internetowych i sklepików z róznymi róznosciami.Mimo, ze podobno w tym roku jest malo turystów, mamy nieustajace wrazenie, ze jest ich wiecej niz lokalsów.
Atmosfere miasta skutecznie psuja czarne klêby spalin samochodowych. Dodatkowo czêste przerwy w dostawie pradu (zwlaszcza wieczorem) powoduja, ze sklepikarze zalaczaja pyrkajace generatory, które bynajmniej nie poprawiaja sytuacji. Wieczorem lepiej na miasto nie wychodzic, szkoda zdrowia, o!

Pewnego razu siedzic w malej, rodzinnej, tybetañskiej restauracji (wcinajac tsampe i pierozki momo) uslyszelismy jednoczesnie spiew muezina i buddyjskie mruczando.
Leh to miasto, gdzie na jednej ulicy, prawie na przeciwko siebie stoja meczet i gompa. Podobno jednak stosunki pomiedzy wyznawcami tych dwóch religii nie sa juz takie jak kiedys. W przeszlosci ich dzieci bawily sie razem na podwórku, a rodzice odwiedzali wzajemnie w domach. Dzis nie jest to juz tak powszechne.

Nad labiryntem waskich uliczek starego miasta góruje przepiekny palac. Niegdysiejsza rezydencja królów (obecnie wewnatrz zrójnowana) wzniesiona zostala w XVI wedlug takich samuch wzorców co palac Potala w Lhasie, robi wiec wrazenie.

Jak to w Indiach na kazdym kroku spotkac mozna spiacego psa, a spia sobie w róznych miejscach np. na srodku chodnika, nic sobie nie robiac z przechodniów. Sa bezpañskie, ale lagodne i nie wychudzone - przynajmniej tu w Leh.

Niewatpliwego uroku miastu dodaja przechadzajace sie to tu to tam osiolki. Nigdy nie wiadomo tez kiedy osiolka dopadnie drzemka - na srodku skrzyzowania czy na chodniku.
Naszym ulubionym zajeciem, a w zasadzie juz rutualem stalo sie dokarmianie zakurzonych klapouchych.

Klasztory

Najwieksze klasztory Ladakhu sa rozsiane wzdluz doliny Indusu, malowniczo usytu³owane wysoko na wzgórzach.

Jako pierwszy odwiedzilismy bladym switem odlegly o 20 kilometrów klasztor Thikse. Idealnie zdazyliœmy na poranne "puja" czyli modlitwy. Recytowane rytmicznie teksty mantr, przerywane dzwiekiem trab i bebnów wprawiaja w swoisty trans - mozna siedziec tak i sluchac godzinami tej magii. W czasie krótkich przerw najmlodsi mniszkowie (okolo 5-8 letni) dolewaja pozostalym mnichom herbaty i roznosza tsampe w duzych wiadrach. Tsampa to grubomielona, prazona maka jeczmienna, która jest podstawa diety Tybetanczyków. Bardzo zdrowa i pozywna, najczeœciej mieszana jest z herbata i maslem.

Nastepnym klasztorem na naszej drodze byla Stakna. Duzo mniejszy, bardziej kameralny klasztor zamieszkuje 35 mnichów. Wydal nam sie on duzo bardziej autentyczny, zywy, tym bardziej, ze oprócz nas byli tam sami tybetanscy pielgrzymi. Stakna to przepiekne freski i mozliwosc obejrzenia codziennych pomieszczen mnichów z iscie domowa atmosfera...  Mielismy okazje równiez byc swiadkami niecodziennej sceny, gdy jeden z mnichów przyniósl na rekach pulchniutkiego 4-latka, ktory jak wierza jest reinkarnacja ich lokalnego Rinpoche.Chlopiec niezdarnie, wyuczonym gestem blogoslawil pielrzymów, którzy klaniali mu sie i wciskali do raczek banknoty i rózne inne podarunki, a w ich oczach malowala sie glêboka wiara i ogromna radosc ze spotkania z drogocennym mnichem (tlum. Rinpocze - drogocenny mnich).

Po poludniu odwiedziliœmy klasztor Hemis - najbogatszy i najczesciej odwiedzany klasztor Ladakhu - ale wcale nie najladniejszy, wrecz mozna by rzec przereklamowany. W klasztorze jest mozliwosc spedzenia nocy w guest housie prowadzonym przez mnichów (400rp/dwójka/noc), z której to mozliwoœci skorzystalismy zostajac na 2 noce. Poniewaz dotarlismy do Hemis poznym popoludniem, na kolejny dzien zostawilismy sobie szczególowe zwiedzanie klasztoru i towarzyszacego mu muzeum oraz wycieczke do polozonej okolo 1h od klasztoru groty medytacyjnej, obecnie przeksztalconej w mala ale bardzo wazna swiatynie. Przy klasztorze znajduje sie restauracja, ale to niestety okreslenie bardzo na wyrost... To raczej fast food gdzie wystepuja jedynie nuddle pod kazda postacia... Dla mnie kulminacja byly spring rollsy wypelnione nuddlami fuuuj!

No i na koniec taki pech, ze Marek sie rozchorowal. Nie wiem do tej pory jakim cudem ale jakos wrócilismy do Leh te 40 kilometrów w niemilosiernym upale. Teraz odpoczywamy w naszym guest housie i dochodza do mnie jeki i posapywania z drugiego konca lózka - mam nadzieje, ze antybiotyk juz zaczal dzialac :(   

Klasztor Stakna

Shanti Stupa, Leh

Gompa w Leh

Znajdź kota :))

Panorama Leh widziana z pałacu

Świątynia w pałacu w Leh


:)

:) :) :)

Klasztor Thikse




Maitreya Budda, Klasztor Thikse

Klasztor Thikse


W klasztorze Stakna

W klasztorze Hemis



Okolice Hemis

sobota, 13 lipca 2013

Hindustan - Tibet Highway za nami :))

 Jestesmy na miejscu, w Leh! Tzn w miejscu docelowym i punkcie wypadowym jednoczesnie. Odpoczywamy, zbieramy sily i planujemy jeszcze kilka wypadow po okolicy, ale o tym pozniej.
Ponizej wrzucamy to, co udalo nam sie sklecic w miare na biezaco z ubieglego tygodnia.

03.07.2013 Manali - Marchi

Z Manali wyruszyliœmy w kierunku naszej drugiej przeleczy Rothang La na 3980m. n.p.m.. Prawie 2 tysiace metrów podjazdu rozlozylismy sobie na 2 dni, zatrzymujac sie w Marchi, które jest niczym innym jak kilkoma namiotami rozlozonymi na zboczu góry, w którcych spia robotnicy, pracujacy w ciagu dnia przy naprawach drogi.
Jedynym legalnym miejscem gdzie mozna sie zatrzymac na nocleg jest ogrodzony rzadowy "hotel" z 2 pokojami goscinnymi.
Stargowalismy zupelnie niedorzeczna cene 2 tysiace rupii do 800 - która tez jest dla nas zupelnie za wysoka, niemniej jednak obiekt rzadowy ma monopol w tym miejscu i za bardzo nie mielismy wyboru.

10 kilometrów za Manali w miejscowosci Palchan przywlaszczyl nas sobie pies. A wlasciwie bezowa suczka, która nie dosc, ze towarzyszyla nam az do koñca wsi to potem postanowila pójsc z nami dalej i tak towarzyszyla nam przez 2 dni i kolejne prawie 45 kilometrów, az do przeleczy Rothang!

dystans: 35 km
czas jazdy - 4h30min




04.07.2013 Marchi - Rothang La - Keylong

Sam podjazd na przelecz okazal sie duzo latwiejszy niz na Jalori La, dlugi, lagodny, z serpentynami po dobrym asfalcie. Potem kilka kilometrów osuwisk, robót drogowych i znów gladko do przeleczy.

A tam, istny cyrk! Mimo 25 stopni, Hindusi poubierani w narciarskie kobinezony, korzuchy i kurtki puchowe bawia sie jak dzieci na niewielkim placie brudnego, starego sniegu.
Zjezdzaja na nartach, na pupach, na wielkiej detce, znalazlo sie nawet miejsce na dwa skutery sniezne i sanie, mozna sie przejechac po sniegu na osolku lub na jaku - a wszystko to skupione na 200 metrach sniegu.
Prawdopodobnie wiekszosc z nich, pochodzaca z poludnia kraju nigdy nie widziala sniegu, wiec nic dziwnego, ze tak sie nim ekscytuja, niemniej wyglada to przezabawnie.

Z przeleczy rozposciera sie przepiekny widok, w prawo w kierunku doliny Spiti, a w lewo na rejon Lahul. Horyzont zamykaja osniezone szczyty w lodowcami, a my skaczemy z radosci, ze juz wreszcie prawdziwe góry.

Po drugiej stronie przeleczy widac coraz wiecej ludzi o tybetañskich rysach twarzy, pojawiaja sie czorteny i buddyjskie choragiewki modlitewne.

Dolina Lahul mimo surowszego klimatu jest bardzo dobrze zagospodarowana, wzdluz rzeki ciagna sie zielone poletka uprawne. Dolina otoczona jest przepieknymi szczytami, z poteznych kotlów spadaja wysokie wodospady.

Dojezdzamy do Keylong, stolicy Lahul, kiedy sloñce juz zaczyna zachodzic, to byl nasz najdluzszy dzieñ jak dotad, przejechalismy 82 kilometry, a organizm zaczyna sie przyzwyczajac do codziennych obciazeñ.

Nocleg znalezlismy w jednym z pierwszych gest housów w Keylong. Za 400 rupii dostalismy potwornie zakurzony, ale na tyle duzy, ze swobodnie wprowadzilismy rowery, a nawet umylismy nasze biedne zapylone rumaki pod prysznicem. Na kolacje zamówilismy pyszne veg chowmein. Niestety nie byly do koñca veg bo w mojej porcji znazlem maly bonusik w postaci wielkiego na 3 cm, tlustego komara, oraz uzywana zapalke. Ani sie tym razem upieklo i nic ciekawego na talerzu nie znalazla :)

dystans: 82 km
czas jazdy: 7h22min









05.07.2013 Keylong - Patseo

Za Keylong krajobraz powoli zaczyna sie zmieniac w bardziej pustynny. Postanowilismy pojechac do Patseo z uwagi na wieksza wysokosc (3700 m n.p.m.) zeby zwiekszyc ekeftywnosc aklimatyzacji, a poza tym dowiedzielismy sie, ze mozna sie tam spodziewac guest house'u. Patseo okazalo sie mala osada robotnikiów drogowych BRO (Border Road Organisation), z meteorologiczna jednostka wojskowa, oraz z malym domkiem, rzadkowym obiektem turystycznym z dwoma wyjatkowo obrzydliwymi pokojami w absurdalnej cenie 500 rupii (bez lazienki i toalety). Rozbilismy wiec namiot za 100 rupii. Naszego spokojnego snu strzeglo dziesiec sympatycznych psów.

dystans: 48 km
czas jazdy: 5h




06.07.2013 Patseo - Sarchu czyli rowerem na Mont Blanc :)

To byl nasz najtrudniejszy dzieñ. Wysokosc zrobila swoje i gramolenie sie na przelecz Baralacha La ciagnelo sie w nieskoñczonosc.(4890 m  n.p.m.). Zrobilismy mala przerwe w podjezdzie w Zing Zing Bar. Na zadnej z naszych map miejsce to nie bylo poprawnie zaznaczone. W rzeczywistosci daby prowadzone przez Ladakhijczyków z bardzo przytulnymi miejscami do spania znajduja sie na wysokosci 4300 m n.p.m. Kusilo nas zeby zostac tam na noc, lecz w koñcu zdecydowalismy sie pociagnac dalej. Ciezko sapiac wyjechalismy w koñcu na przelecz, która do wybitnych nie nalezy. Gdyby nie to, ze zaczelo sie robic lekko w dól to bysmy prawdopodobnie jej nie zauwazyli. Prawie 4900 m. n.p.m., a my tu rowerkiem w sandalkach :) Szybkie 30 kilometrów zjazdu do Sarchu, na które liczylismy okazalo sie nie takie szybkie. Kilka przepraw przez lodowate potoki, kamienista i zniszczona droga skutecznie nas spowolnily. Zmeczenie przycmiewalo przepiekne widoki, które mijalismy. Od okolo 8 kilometrów przed Sarchu zaczyna sie seria drogich Adventure Camps (podobno 1500 rupii za samo miejsce w namiocie), które minelismy aby tuz przed zmrokiem dotrzec na miejsce.
Osada rozdzielona jest wojskowym posterunkiem, na którym trzeba sie zameldowac. Mielismy tak dosc tego dnia, ze chcielismy juz tylko isc spac, wiec zostawilismy formalnosci na nastepny dzieñ. Tym bardziej, ze hinduski zolnierz na posterunku zapewnial nas, ze najlepsza daaba i jedyne miejsce do spania znajduje sie wlasnie przed posterunkiem. Rozbilismy wiec namiot tuz kolo daaby i tyle nas widzieli.

dystans 60 km
czas jazdy: 6h40min




07.07.2013 Sarchu - Gaata loops

Nastepnego ranka okazalo sie, ze nasze pole namiotowe to jedna wielka toaleta. Po spozyciu pysznego posilku w daabie nie ma wszak potrzeby zbyt daleko sie oddalac aby oddac sie przyziemnym czynnosciom, wystarczy pare metrów. Szybko ucieklismy na druga strone posterunku i co sie okazalo?? Kilka bardzo przyjemnych i czystych knajpek prowadzonych przez uprzejmych Ladakhijczyków (?) czekalo na nas spokojnie. Wiekszosc oferowala dosc przytyulne pokoje w cenie 500 rupii za noc (za dwojke). Mielismy ochote wrócic na posterunek i porzadnie ochrzanic zolnierza za oklamanie nas.
Wymeczeni poprzednim dniem postanowilismy sie dzis nie przemeczac, a nastawic na podziwianie ksiezycowych krajobrazów. Przejechalismy w tempie spacerowym 21 kilometrów robiac mnóstwo zjec i rozbilismy obóz na przyjemnej polance obok pasacych sie koni i ich opiekunów.

dystans: 21h
czas jazdy:  ???





08.07.2013  Gata loops - Pang

To byl zdecydowanie najbardziej wyczerpujacy dzien jazdy, z dwoma przeleczami po drodze. Prawdziwa próba charakteru. Gata loops to 21 serpentyn, które wyprowadzaja w strone przeleczy Nakee La (4910 m n.p.m.) Potem jeszcze okolo 10 km wzgednie lagodnego podjazdu z dobra nawierzchnia i przelecz jest nasza!

Konczac walke z serpentynami spostrzeglismy ponizej nas zblizajace sie sylwetki rowerzystów. Szybko nas dogonili i powitali slowami "czyzby rodacy?". Pierwsi spotkani rowerzysci i od razu Polacy! Zrobilo nam sie bardzo milo. Okazalo sie, ze to najlepsi zawodnicy z kilkuosobowej grupy z Krakowa, Zbyszek i Kosma.

Ale nie koniec na tym, nastepnie czekal nas zjazd okolo 300m na siodelko, gdzie w namiocie prowadzonym przez Ladakhijczyków mozna sie posilic np. tybetanska herbata z maslem i odpoczac przed podjazdem na kolejna rekordowa przelecz trasy - Lachulung La (5100 m n.p.m.). Na tej wysokosci róznica temperatur miedzy sloncem i cieniem jest ogromna i podczas podjazdu w sloncu jest bardzo goraco, a gdy tylko sie wjedzie w cien robi sie lodowato zimno. Wrazenie zimna poteguje wiatr i dlatego po szybkim zdjeciu ucieklismy natychmiast z przeleczy na druga strone. Zjazd byl kamienisty i wymagal ciaglej koncentracji az do samego Pang (20 km). Zalowalismy, ze tak pozno jechalismy tamtedy poniewaz droga prowadzi fantastycznymi glebokimi kanionami, bogatymi w róznorodne formy skalne - miód na serce geologa :)

Do Pang dojechalismy strasznie wymieci prawie o zmroku i od razu dolaczylismy do Kosmy i Zbyszka w jednym z namiotów. Milo bylo pogawedzic w rodzinnej mowie.

dystans: 54 km
czas jazdy:  ???






09.07.2013 Pang - Debring

Z Pang kilka serpentyn wyprowadza 200 metrów w góre na plaskowyz Moore. Rewelacyjny, nowiutki asfalt, lekki spadek i wiatr w plecy, prowadzi przez nieogarniete przestrzenie, gdzie lagodne pieciotysieczne wzgórza mienily sie kolorami cynamonu, czekolady i zgaszonej czerwieni. Niewiarygodnie wyraziste niebo dopelnialo tego niesamowitego krajobrazu. Zatrzymalismy sie na moment zacheceni przyjaznymi pozdrowieniami pasterzy strzygacych owce "Djule djule". Nawet nie zauwazylismy kiedy spontanicznie zaproszeni znalezlismy sie w jednym z namiotów popijajac pyszna maslana herbatke. Kilka kilometrów dalej asfalt sie skonczyl, a wiatr zmienil kierunek. Przejezdzajace samochody wzbijaly w powietrze tumany pylu, który osiadal na naszych ubraniach, rowerach, sakwach i sprawial, ze wszystko przyjmowalo szaro-zólty kolor. Kiedy do tego dopadla nas mala burza piaskowa z radoscia zauwazylismy kilka goscinnych namiotów - Debring. W tak pieknych okolicznosciach przyrody postanowilismy polenic sie tutaj do jutra.

Od Keylong nie ma zasiegu sieci komórkowej. Ten stan wywoluje poczucie wewnetrznego spokokju, nieskrepowanego poczuciem czasu, a piszac te slowa nie mamy pojecia jaki jest dzien tygodnia i to jest przyjemne :)

dystans: 47 km
czas jazdy: 3h 53min






10.07.2013 Debring - Latho

Z Debring czekala nas ostatnia, kulminacyjna przelecz drogi do Ladakhu - Tanglang La (5330 m n.p.m.). Zmudna i kamienista droga ciagnie sie w nieskonczonosc (20 km :), tym bardziej, ze przelecz jest widoczna prawie od samego Debring. Co pare kilometrów spotykamy grupki hinduskich robotników drogowych. Patrzac na tempo ich pracy mamy watpliwosci czy i kiedy asfaltem dojedzie sie na sama przelecz.

Mimo aklimatyzacji sporo nas kosztowal ten podjazd i tym milej odbieralismy wyrazy sympatii i doping mijanych motocyklistów i kierowców. Nasze wrazenia z przeleczy to uczucie przenikliwego zimna (13 stopni i silny wiatr), ulga ¿e to ju¿ ostatnia prze³êcz i w koñcu du¿e wzruszenie i satysfakcja.
Teraz czekal nas jeszcze dlugi zjazd w malownicza doline, w której zaczely pojawiac sie coraz liczniejsze osady, zielone poletka, czorteny (stupy) i buddyjskie klasztory.
W jednej z osad zatrzymaliœmy sie w milym home-stayu za 300 rp.

dystans: 46 km
czas jazdy: 5h 20min





11.07.2013 Latho - Leh

Wypoczeci wczesnym rankiem ruszylismy w kierunku Leh, mielismy do pokonania 25 kilometrów zjazdu niesamowicie wyrzezbiona dolina do Upshi w dolinie Indusu, skad z biegiem rzeki mijajac piekne buddyjskie klasztory dotarlismy do Leh - stolicy "Krainy Wysokich Przelêczy".
Pierwsze wrazenie nie bylo zbyt pozytywne (drugie zreszta tez) gdy w upale i niewyobrazalnym smrodzie spalin szukalismy hoteliku. Jak to zwykle bywa zdecydowal przypadek i znalezlismy sie w milym, rodzinnym guest-housie okolo 10 min od centralnej ulicy miasteczka.
Dawno nie widzielismy tylu "bialych"! 

dystans: 74 km
czas jazdy: ???