Następnego dnia rano, wyruszyliśmy z nadzieją zdobycia naszej pierwszej przełęczy - Jalori La (3223 m.n.p.m.) ale nic z tego nie wyszło. Podjazd był mocno wymagający, a żeby tego było mało nasza mapa zawierała mały ale kluczowy błąd - zamiast 31 kilometrów do przełęczy wskazywała 20 kilometrów, co przy nachyleniu sięgającym 15% robi dużą różnicę. Dodatkowo zaczął padać deszcz, więc przerwaliśmy ten niekończący się podjazd i daliśmy się upolować sympatycznemu chłopakowi na nocleg do jego domu.
Wspólnie z całą wielopokoleniową rodziną zasiedliśmy w niewielkiej, skromnej izbie wokół kozy (piecyka), gdzie mogliśmy się wysuszyć i ogrzać. Z ciekawością obserwowaliśmy siebie nawzajem próbując dowiedzieć się o sobie jak najwięcej mimo problemów językowych. W małych wioskach język angielski okazuje się mniej przydatny.
Spędziliśmy bardzo miły wieczór, ale gdy po śniadaniu rozliczaliśmy się za nocleg doszło do zgrzytu... gdyż każdy medal ma dwie strony, a gościnność może być dobrze skalkulowana. Popełniliśmy błąd nie uzgadniając z góry ceny za jedzenie i ponieśliśmy tego konsekwencje - cena była mocno zawyżona. Niestety często gdzie zaczyna się komercyjna turystyka kończy się bezinteresowna gościnność.
Żeby jednak nie malować złego obrazu Hindusów trzeba podkreślić, że codziennie spotykamy się z miłymi gestami ze strony ludzi jak na przykład podarowane owoce, poczęstowanie herbatą zmokniętych rowerzystów lub przyjazne pozdrawianie przez kierowców. Często przejeżdżając przez małe wioski czujemy na sobie poważny wzrok ludzi, ale wystarczy tylko krzyknąć "hello" żeby ich twarze rozpromienił szeroki, serdeczny uśmiech.
Wyświetl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz