Z Narkandy świetnym asfaltem pomknęliśmy 35 kilometrów w dół początkowo przez pięknie zalesione pagórki tym tylko różniące się od alpejskich lasów, że skaczą po nich małpy. Z małpami nie ma żartów bo rower je intryguje i kilka z nich próbowało się załapać na darmową przejażdżkę. W miarę wytracania wysokości temperatura szybko rosła i w dolinie znów znaleźliśmy się w 40-stopniowym upale. Stąd pozostało się już tylko wspinać na przeciwległe zbocze doliny, do Ani. Ani to niewielka osada, brzydka, cuchnąca rozkładającymi się śmieciami, ale posiadająca kilka guest housów. Po krótkich targach zbiliśmy do 400 rupii cenę ładnego i czystego pokoju w Guest House Prince(??). Okazało się, że w cenę noclegu wliczony był przegląd kina indyjskiego z pokoju obok (do północy) oraz ryk ciężarówek i ich klaksonów już od 5 rano :)
Wyświetl większą mapę
Wyświetl większą mapę
Wszędzie przy drodze rosną jakieś chwasty ;) |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz